Mimo tego, że czasem nie uda nam się wyjść na szczyt, ważne jest to, czego uczy nas sama droga, by go zdobyć i to, czego dowiadujemy się o sobie, pokonując własne słabości.
Schodzimy z gór. Trasa 25 km z Plaza de Mulas do Horcones zajmuje nam 9h, dalej bus do Mendozy przeszło 3h. Co dalej….?
Dzień 15
Budzę się. Natłok myśli. Co się wczoraj wydarzyło? Czy przegrałem? Czy podjąłem słuszną decyzję? Pół roku przygotowań, duże koszty, rodzina zostawiona w domu na 3 tygodnie, umowa ze sponsorem wyjazdu, kciuki zaciskane przez znajomych… i to wszystko na nic? Wstyd? Porażka? A może jednak sukces, bo ostatecznie jednak daleko doszedłem, spędziłem noc na wys. nieco ponad 6000m? A może jednak sukces, bo potrafiłem racjonalnie ocenić sytuację i wycofać się? A co z moim przesłaniem, z którym chciałem zdobyć szczyt, bo przecież nie chodziło tylko o przygodę… Chciałbym jak najszybciej wrócić na tą górę, mam z nią rachunki do wyrównania…
Dzień 14
Planowo budzę sie o 4, a raczej podnoszę się z jakiegoś letargu, bo te ostatnie parę godzin trudno nazwać snem. Ból głowy. Przygotowuję kanapki z chlebka ryżowego, nie mogę zjeść ani jednej. Szukam camelbaga, który ostatniego wieczoru szedłem napełnić wodą. Okazuje się, że leży zamarznięty i pusty koło namiotu…. Lider wyprawy sprawdza moją saturację, wynik 72 jest raczej kiepski. Pakuję plecak podręczny i staram się zebrać myśli. Dochodzę do wniosku, że to co się ze mną dzieje, to symptomy choroby wysokościowej. Co robić? Walka z samym sobą. Podejmuję decyzję chyba jedną z najtrudniejszych w życiu: na 20 min przed startem ataku szczytowego oznajmiam liderowi, że się wycofuję!!!
Z powodu złego samopoczucia w obozie zostaje jeszcze jedna osoba. Do ataku wychodzi 11 ludzi. Z tej ekipy zaledwie po godzinie schodzi do obozu kolejna osoba, jest osłabiony i zaczyna gorączkować. W ataku, już na jego początku, z 15 osób jest 10. W obozie decydujemy się na zejście do Base Camp, aby zatrzymać postępowanie naszych chorób. Zejście z 6000 do 4300 zajmuje nam niewiele ponad 4h. W między czasie przez radio słyszymy, że kolejne dwie osoby są sprowadzane do Colery, a po chwili jeszcze jeden kolega musi zawrócić, ponieważ dostał krwotoku. W ataku pozostało 7 osób, z początkowych 15. Ilu ostatecznie stanęło na szczycie, tego na ten moment nie wiem. Koszmarnie zmęczony udaje mi się zasnąć….
Dzień 13 „Masz prawo być dzieckiem”
Zwijamy obóz w Nido i wychodzimy do obozu Colera na wysokości 6000 m. Mijamy Berlin, uznajemy, że Colera jest położony na równiejszym terenie, a start w kierunku szczytu będzie łatwiejszy . Colera powitał nas potężnym wiatrem, rozłożenie namiotów w takich warunkach było wyzwaniem. W Colerze okazało się, że nie było śniegu. Po męczącym podejściu i walce z wiatrem, trzeba było iść ok 15 minut po śnieg, ponieważ każdy musiał mieć wodę na kolację, ok 2l, i na drugi dzień, min 4l. I wreszcie kolacja: znowu wafelki ryżowe z pasztetem lub serem, ewentualnie liofilizaty… I niech teraz ktoś spróbuje zasnąć na wys. 6000m, kiedy masz wrażenie, że wiatr porwie cię razem z namiotem, i kiedy wiesz, że za kilka godzin ma się rozpocząć atak szczytowy.
Dzień 12 „To nie twoja wina”
Wychodzimy z Base Camp do obozu Nido. Rozbijamy zostawione wcześniej namioty i staramy się zasnąć. Do ataku już coraz bliżej…
Czekamy na wieści
Wiadomość z ostatniej chwili
Jesteśmy po naradzie, nasze szanse na zdobycie szczytu są minimalne z powodu silnych wiatrów. Idziemy jednak w góry, żeby spróbować. Mamy nadzieję, że prognozy się nie sprawdzą i 14 lutego zaatakujemy…
Dzień 11 „Masz prawo oczekiwać pomocy„
No i moja ostatnia notka przed…. No właśnie do końca nie wiadomo. Dzisiaj regeneruję siły w Base Camp. Rano ruszamy na akcję. Kiedy to dokładnie nastąpi, to zależy od kilku czynników, głównie od pogody. Atak szczytowy planujemy między 14 a 17 lutego. Na razie mamy złe prognozy, wiatr ok 100 km/h, i jeżeli taka sytuacja się utrzyma, to atak nie będzie możliwy. Mam jednak nadzieję, że to się zmieni. Idziemy do Nido i będziemy czekać na okienko pogodowe. Poza pogodą dla mnie osobiście będzie ważna kondycja mojego organizmu, głównie saturacja i kondycja psycho-fizyczna. Co się będzie działo opiszę niebawem. Trzymajcie kciuki!
Nie robimy kompletnie nic. Odpoczywamy. Jesteśmy zaaklimatyzowani na wyas 5500 i zbieramy siły przed ostatnim, decydującym wyjściem w góry. Dwoje z nas uznaje, że skoro prognozy mówią o silnym wietrze na szczycie uniemożliwiającym atak, to nie ma sensu dalsza akcja i wyjeżdżają z bazy. Zostaje nas 13.
Dzień 9-10 „Twoje uczucia są ważne”
Wyszliśmy wczoraj do Nido de Condores na wysokości 5500 m n.p.m. Trasa była mocno wyczerpująca. Po dotarciu na miejsce rozbiliśmy namioty, poszliśmy do oddalonego o 15 min marszu jeziorka po wodę i mogliśmy zacząć gotować ją na herbatę i do zalania liofilizatów. Noc była bardzo ciężka: bezsenność, bóle głowy, duszności – objawy aklimatyzacji. Rano termometr w namiocie pokazywał 0 stopni. W nocy musiał być niezły mróz, bo wszystko co mieliśmy w przedsionku namiotu zamarzło na kość. Zostawiliśmy zabezpieczone namioty, jedzenie, gaz itp. jako depozyt i zeszliśmy do Base Camp. Teraz mamy dzień na odpoczynek przed kolejnym wyjściem. Podobno każdy, kto spędzi noc w Gnieździe Kondorów, staje się lepszym człowiekiem.
Dzień 8 „Nie jesteś sam”
Noc minęła spokojnie. Temperatura kilka stopni poniżej 0. Po śniadaniu ruszyliśmy do obozu Canada na wysokości 5000 m n.p.m. w celu aklimatyzacji. Szlak był stromy, konieczne były częste, krótkie przerwy w celu wyrównania oddechu. Do Canady dotarliśmy po ok 5h, odpoczęliśmy pól godziny i zeszliśmy z powrotem do bazy. Cieszę się, że dopisuje mi kondycja fizyczna. Ostatnie miesiące treningów w siłowni procentują (Trenerze, jeżeli to czytasz, to możesz być dumny, bo na 5 tys. wszedłem bez zadyszki). Dzisiaj czeka nas kolejne badanie lekarskie. Jutro pakujemy namioty, gaz, jedzenie i wychodzimy do obozu Nido de Condores na wysokości 5500m n.p.m. W Nido będziemy nocować.
Z Plaza de Mulas prowadzi ścieżka, która wije się po stromym zboczu i przechodzi przez wąskie przejście między skałami zwane El Semáforo – 4550 m. n.p.m.. Stąd szlak dochodzi do skał zwanych Kamienie Conwaya (Las piedras Conway) 4750m n.p.m., na cześć Guillermo Martina Conwaya, alpinisty, profesora Sztuk Pięknych, który w 1898 roku dotarł do grani Filo del Guanaco łączącej dwa wierzchołki Aconcaguy. Idąc dalej trasą, omija się z lewej strony skalisty wierzchołek, który tworzy bramę do Plaza Canadá 5050 m. n.p.m..
Dzień 7 „Masz prawo do udanego życia”
Jesteśmy na Placu Mułów, drugiej co do wielkości bazie wysokogórskiej po Everest Base Camp. Przebywa tu w szczycie sezonu ok 1000 osób: wspinacze z całego świata, obsługa bazy, kucharze… Jest punkt medyczny, posterunek rangersów, lądowisko dla śmigłowca, który kursuje kilka razy w ciągu dnia z zaopatrzeniem. Można tu kupić słodycze, ubrania, pamiątki, ale ceny są zawrotne, np butelka wody mineralnej 10 $, prysznic 10 $, internet 1h 15 $… Tutaj wypoczywamy, stąd wychodzimy wyżej w góry na aklimatyzację i wracamy na noc. Życie tu toczy się powoli, większość z nas leży po prostu w namiotach i regeneruje siły.
Po obiedzie będziemy ćwiczyć szybkie rozkładanie namiotów. Niedługo ruszymy w góry i w trudnych warunkach będziemy sami musieli zatroszczyć się o miejsce do spania, ugotowanie wody, itp.
Dzień 5-6 „Jesteś wartościowym człowiekiem”
Przeszliśmy z Confluencia do głównej bazy Plaza de Mulas na wysokości 4300 m. Trasa miała 20 km i zajęła nam 9 godzin. Jesteśmy zmęczeni, odpoczywamy w namiotach. Plaza de Mulas robi ogromne wrażenie. Jutro dzień na regenerację sił.
Miałem wczoraj pierwsze badanie. Lekarz specjalista wysokogórski, Argentyńczyk. Wywiad dotyczył przyjmowanych leków, zauważalnych symptomów choroby wysokościowej, badanie ciśnienia i saturacji, osłuchanie. Moje wyniki trochę mnie zmartwiły, bo były „graniczne”, czyli przy gorszych trochę wskazaniach nie mogłem iść dalej. Wyniki z dnia na dzień mogą się zmienić. Ważna kwestia, jak organizm będzie się przystosowywał do warunków. Przy wejściu do Parku podpisujemy zobowiązanie, które mówi, że gdy lekarz stwierdzi, że nie możemy iść dalej, musimy zawrócić. Pójście na własną rękę skutkuje utratą ubezpieczenia. Maksymalne ciśnienie pozwalające na dalszą wspinaczkę to 155/95 i saturacja minimum 80, ponieważ na szczycie i tak spadnie do 60. Pomimo tego, że Aconcaguę próbują zdobyć ludzie zdrowi i z doświadczeniem alpejskim, to i tak skuteczność wynosi pomiędzy 25 – 30%. Jeżeli połowa grupy zdobędzie szczyt, oznacza to, że grupa była bardzo silna. Do badań lekarskich podchodzimy 3 razy, za każdym razem na większej wysokości i po powrocie z wyjścia aklimatyzacyjnego. Ponieważ Aconcagua jest położona poniżej równika, to tutaj wysokość jest odczuwalna tak, jak byśmy byli ok 700 m wyżej, czyli będąc teraz w Base Camp na wysokości 4300 czuję się tak, jak bym był na wysokości 5000 w Himalajach. Cóż, czynników, które mogą wpłynąć na to, czy zdobędziemy szczyt, jest bardzo dużo. Liczy się sama walka i bycie tutaj, a ewentualne zdobycie szczytu może być pięknym zwieńczeniem przygody.
Dzień 4
Etap: Horcones – Confluencia
Nad ranem załadowaliśmy główny bagaż na muły, zostawiliśmy wszystkie niepotrzebne rzeczy, których nie potrzebujemy na trasie w depozycie i ruszyliśmy w drogę. Celem etap wstępny – dotarcie do obozu Confluencia. Po przedstawieniu strażnikowi Parku Narodowego Aconcagua pozwolenia na trekking i wejście na szczyt, otrzymałem numerowany worek na śmieci, który po powrocie będę musiał oddać z zawartością. Rozpoczęliśmy marszem w wąwozie Quebrada de Horcones, omijając jeziorko Laguna de Horcones, później przechodząc mostem przecinającym rzekę Rio Horcones (jeśli widzieliście film “Siedem lat w Tybecie” to tam go zobaczycie ;)). Po około 3 godzinach od bramy Parku Narodowego dochodzimy do pierwszego obozu Confluencia na wysokości ok. 3400 m n.p.m. Tutaj spędzimy 2 noce. Jutro zaplanowane jest wyjście aklimatyzacyjne.
Samopoczucie ok. Czekam na pierwsze badania lekarskie. Takich badań będę miał trzy. Na każdym etapie lekarze mogą mnie zawrócić z trasy i nie pozwolić iść dalej. Są to bardzo ważne etapy i pilnowane, ponieważ kiedyś występowała duża śmiertelność. Trzymajcie kciuki!
Dzień 3
Czas do południa zajęło nam organizowanie permitu, czyli pozwolenia na wejście do Parku Narodowego Aconcagua. Dokuczał dzisiaj upał 39 – 40 st. Po południu przejechaliśmy busem z Mendozy do Penitentes. Tutaj pakujemy jedzenie, gaz i główny bagaż, który pojedzie na mułach do bazy Plaza de Mulas. Grupa liczy 15 osób, wszyscy z doświadczeniem wysokogórskim. Prowadzić nas będzie 4 przewodników/liderów. Jutro zaczynamy trekking w kierunku Plaza de Mulas. Na kolację stek, najbardziej popularne danie w Argentynie.
Dzień 2
Dotarłem do hotelu w Mendozie. To była długa droga. Trasa: Warszawa-Rzym-Buenos Aires-Mendoza. Różnica czasu 4 godziny.
Dzień 1
Wszystko przygotowane. Ogłaszam gotowość do drogi.
Aconcagua mierzy ponad 6960 m n.p.m. i jest najwyższym wierzchołkiem Andów. Nazywana przez starożytnych Indian „Kamiennym Strażnikiem” zachwyca swoim ogromem. Aconcagua – najwyższa góra obu Ameryk, należy do Korony Ziemi – jednego z siedmiu najwyższych szczytów kontynentów świata.
Aconcagua leży w Andach Południowych, w Kordylierze Głównej, na obszarze Argentyny, nieco ponad 110 km na północny zachód od miasta Mendoza. Aconcagua tworzy rozległy masyw (o długości 60 km), zbudowany głównie z granitów pochodzenia wulkanicznego. Szczyt Acocangua przez zdobywających określany jest jako siedmiotysięcznik, mimo, że do 7 tysięcy metrów trochę mu brakuje. Porównuje się go do ośmiotysięczników Himalajów ze względu na warunki klimatyczne. Na górze panuje bardzo niska wilgotność, niska zawartość tlenu w powietrzu. Na wysokości ponad 5 500 m n.p.m. wieją silne wiatry z zachodu, które w niektórych wypadkach mogą uformować słynny wielki grzyb na szczycie. To ciekawe zjawisko przyrodnicze można obserwować z Plaza de Mulas. Zapowiada ono fatalną prognozę pogody, silne wiatry i opady. Nawet latem, na wysokościach ponad 5000 m n.p.m. temperatury na Aconcagua dochodzą do -20° C. Na samym szczycie typowa temperatura to -30° C.
Pierwszym podróżnikiem, który zdobył szczyt Aconcagui, był Szwajcar, Matthias Zurbriggen, uznawany za jednego z najwybitniejszych wspinaczy i przewodników wysokogórskich XIX wieku. Dokonał tego 14 stycznia 1897 roku. Pierwsza polska wyprawa na najwyższy szczyt Andów odbyła w 1934 roku. Jej uczestnikami byli Wiktor Ostrowski, Stefan Daszyński, Stefan Osiecki oraz Konstanty Narkiewicz-Jodko. Ekspedycja zasłynęła przede wszystkim ze względu na wytyczenie nowej drogi na szczyt, wiodącej przez lodowiec na ścianie północno-wschodniej. Od tego czasu to miejsce jest nazywane Lodowcem Polaków (Glaciar de Los Polacos).